Chrystus podkreślił osobisty charakter tej relacji. Jego wezwanie brzmi: „Przyjdźcie do mnie”, a nie do organizacji, kościoła czy denominacji (Mt 10:32, 33). (Podobnie, w swoim przykładzie krzewu winnego, nie powiedział: „Ja jestem krzewem winnym, organizacje kościelne są latoroślami, a wy jesteście gałązkami wyrastającymi z tych latorośli”, ale raczej: „Ja jestem krzewem winnym, wy jesteście latoroślami”, a więc bezpośrednio połączonymi z Nim, trwającymi w Nim. (Nie ma czegoś takiego jak wiara grupowa lub zbiorowa, chyba że każda jednostka w tej grupie wyraża swoją wiarę osobiście i indywidualnie. Podobnie jest z przekonaniem. Nie może istnieć przekonanie grupowe. Musi być ono osobiste, indywidualne. W przeciwnym razie jest to zapożyczone przekonanie, jak również zapożyczona wiara, a to nie jest żadna wiara).
Ta indywidualność jest wielokrotnie podkreślana w Piśmie Świętym – w Liście do Rzymian 10:9-11 stwierdzono:
„Bo jeśli ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i uwierzysz w sercu swoim, że Bóg wzbudził go z martwych, zbawiony będziesz. Albowiem sercem wierzy się ku usprawiedliwieniu, a ustami wyznaje się ku zbawieniu. Powiada bowiem Pismo: Każdy, kto w niego wierzy, nie będzie zawstydzony” – BW. (Uwaga: Greckie czasowniki oznaczające „wyznawać” i „wierzyć” są w liczbie pojedynczej, skierowane do jednostki).
W Liście do Rzymian apostoł pisze również:
„Wszyscy przecież staniemy przed Boskim trybunałem. Mówią o tym słowa: Jak żyję — mówi Pan — zegnie się przede Mną wszelkie kolano i wszelki język wyzna Boga. A zatem każdy z nas za samego siebie zda sprawę przed Bogiem” – Rzymian 14:10-12, Biblia EIB, Przekład literacki, dalej SNP.
W czasie sądu nie stajemy przed Bogiem i Jego Synem jako członkowie jakiejś grupy kościelnej lub organizacji. Stajemy jako jednostki, „każdy z nas”.
To prawda, że mówi się o „ciele Chrystusa”. Jak można stać się jego członkiem? Czy przez stowarzyszenie lub przynależność do denominacji lub ugrupowania kościelnego? Pismo Święte wskazuje, że nie ma to żadnego znaczenia ani wpływu na tę sprawę, wyjaśniając, że członkiem tego ciała człowiek staje się wyłącznie przez przyłączenie się do Głowy, Tego, który jest jedynym pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem, a jest nim Chrystus – 1 Tymoteusza 2: 3-6.
Bycie częścią „ciała” Chrystusa niesie ze sobą niebiańskie „obywatelstwo” (Filipian 3:20; Hebrajczyków 12:18-24). To obywatelstwo nie jest zależne od położenia geograficznego ani od określonego środowiska. Przypadek Etiopczyka ochrzczonego przez Filipa ilustruje, że na członkostwo w ciele nie mają wpływu żadne takie czynniki (Zob. Dzieje Apostolskie 8:26-39). Po chrzcie, symbolizującym przyjęcie Chrystusa jako Odkupiciela i Głowy, Etiopczyk udał się w dalszą drogę do swojej ojczyzny. Czyniąc to, pozostawił za sobą region, w którym istniały zbory chrześcijan, a niektórzy mężczyźni służyli jako starsi lub ich pomocnicy w dbaniu o potrzeby swoich współwyznawców. Udał się do regionu, w którym te elementy były nieobecne. Mógł jednak iść swoją drogą „radując się”, ponieważ odległość i stopień osamotnienia nie powodowały u niego izolacji od „ciała Chrystusa”, ponieważ jego przywiązanie do Głowy pozostało nienaruszone. Okoliczności, w jakich się znalazł, nie zagrażały jego niebiańskiemu obywatelstwu ani w żadnym sensie go nie pomniejszały. Niewątpliwie z czasem znalazłby przynajmniej kilka osób, które podzielałyby jego wiarę w Syna Bożego, ale w międzyczasie był tak samo członkiem „ciała Chrystusa”, jak każdy inny jego członek.
Uznając te biblijne prawdy dotyczące tego, co faktycznie wiąże się z byciem członkiem zboru lub „kościoła” Chrystusa, znany na całym świecie szwajcarski uczony Emil Brunner pisze:
„Gdzie Słowo Boże jest głoszone i wierzy się w nie, gdzie dwóch lub trzech spotyka się w imię Chrystusa, tam jest Kościół. Cokolwiek innego można powiedzieć o Kościele, to jest fundamentalne. To stwierdzenie nigdy – nawet obecnie – nie zostało zrozumiane w całej jego rewolucyjnej mocy. Spotkanie dwóch lub trzech osób musi być uznane za Kościół w jakkolwiek niedoskonałej formie. Gdy ojciec gromadzi wokół siebie domowników, by w pokorny i prosty sposób głosić im ewangelię, lub gdy człowiek świecki z pełnego serca głosi słowo Boże grupie młodych ludzi, tam mamy do czynienia z Kościołem. Ktokolwiek odchodzi od tej zasady, ktokolwiek myśli, że trzeba dodać coś jeszcze, aby stał się prawdziwym Kościołem, źle zrozumiał znaczenie samego serca wiary ewangelicznej” [Boski imperatyw (The Divine Imperative, Emil Brünner, The Westminster Press, Philadelphia), 1937, s. 529].
Dla wielu osiągnięcie poczucia osobistej relacji z Bogiem i Chrystusem, która nie jest zależna od jakiejś dodatkowej relacji z instytucją, wydaje się rzeczą trudną. Niektórzy wydają się wręcz obawiać jakiejkolwiek relacji jeden na jeden ze swoim Stwórcą i Jego Synem. Z pewnością nigdy nie czulibyśmy się komfortowo w tej relacji, gdybyśmy czuli, że zależy ona od jakiejś doskonałości w nas samych, jakiegoś sukcesu w dawaniu przykładu w większym stopniu niż inni ludzie wierzący, takich cech jak wiedza, poświęcenie itp. Cieszymy się nim z powodu miłości Boga i tego, że oddał za nas swego umiłowanego Syna. Nie ma innej podstawy dla wynikającego z tego poczucia bezpieczeństwa, które jest tak pożądane i potrzebne.
Bez względu na pozorne korzyści, członkostwo w jakiejś organizacji nigdy nie dorówna pięknu i wzmacniającej pociesze, jakie przynosi taka osobista relacja. Chrystus porównuje siebie do pasterza, który nie patrzy na swoje owce jak na anonimową grupę, ale który „woła swoje owce po imieniu” (Ew. Jana 10:3) On zna każdego z nas i troszczy się o nas jako o jednostki. Apostoł pisze o naszym kochającym niebiańskim Ojcu: „Wszelką swoją troskę zrzućcie na Niego, gdyż On troszczy się o was” – 1 Piotra 5:7, SNP.
Po śmierci Chrystusa wśród Jego wyznawców rozpoczął się proces instytucjonalizacji. Niekorzystnie odbiło się to na osobistej naturze relacji z Bogiem i Jego Synem, i ją osłabiło.
Charles Davis był przez wiele lat księdzem i wybitnym teologiem (oraz redaktorem brytyjskiego czasopisma The Clergy Review) w największej z powstałych instytucji, Kościele rzymskokatolickim. Wyjaśniając powód swojej decyzji o wycofaniu się z trwającej całe życie przynależności do tej instytucji pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku, napisał w swojej książce Kwestia sumienia (A Question of Conscience):
„Pozostaję chrześcijaninem, ale doszedłem do wniosku, że Kościół w formie, w jakiej istnieje i działa obecnie, jest przeszkodą w życiu zaangażowanych chrześcijan, których znam i podziwiam. Nie jest źródłem wartości, które cenią i promują. Wręcz przeciwnie, żyją i pracują w ciągłym napięciu i opozycji do niego. Wielu z nich może pozostać rzymskimi katolikami tylko dlatego, że prowadzą swoje chrześcijańskie życie na obrzeżach Kościoła instytucjonalnego i w dużej mierze go ignorują. Szanuję ich stanowisko. W obecnym, pełnym zamieszania okresie ludzie będą realizować swoje chrześcijańskie zaangażowanie na różne sposoby. Ale rozwiązanie, jakie oni znaleźli nie jest odpowiednie dla mnie; na moim stanowisku byłem zbyt zaangażowany. Musiałem zapytać bez ogródek, czy nadal wierzę w Kościół rzymskokatolicki jako instytucję. Odkryłem, że odpowiedź brzmi »nie«”.
Następnie przedstawia kluczowe kwestie, które doprowadziły go do tego przekonania:
„Dla mnie chrześcijańskie zaangażowanie jest nierozerwalnie związane z troską o prawdę i troską o ludzi. Nie znajduję żadnego z tych elementów w oficjalnym Kościele. Istnieje troska o autorytet kosztem prawdy i nieustannie zasmucają mnie przypadki szkód wyrządzonych ludziom przez działanie bezosobowego i zniewolonego systemu. Co więcej, nie sądzę, aby roszczenia Kościoła jako instytucji opierały się na jakichkolwiek odpowiednich podstawach biblijnych i historycznych…” [Kwestia sumienia, strona 16].
Później dodaje:
„Jednym z czynników, które wypędziły mnie z Kościoła katolickiego, było nieszczęście, jakie w nim spotkałem, i sam zostałem wciągnięty w destrukcyjne napięcia, które obecnie naznaczają jego życie. Jestem teraz jak człowiek, który wyskoczył z kręcącego się wirnika – posiniaczony i wstrząśnięty, ale z rosnącym poczuciem spokoju i pokoju”.
Jeśli chodzi o ramy instytucjonalne, stwierdził, że:
„…wydaje się prawie niemożliwe przeprowadzenie uprzejmej i rozsądnej dyskusji, gdy ma się odmienną opinię na temat palącej lub aktualnej kwestii. Powietrze natychmiast wypełnia się donosami, okrzykami o herezji lub błędzie, oskarżeniami o nielojalność lub złe intencje. … Zacząłem się zastanawiać, czy instytucja, która uciskała ludzi do tego stopnia, że miłość i spokój były niezwykle trudne do osiągnięcia i często niszczone, jest wspólnotą Chrystusa”.
O reakcji przywódców Kościoła na ten problem napisał:
„Oni … nadal pogarszają sytuację, wzywając do uległości i cierpliwej bezczynności pod pozorem posłuszeństwa i miłości” [Kwestia sumienia, s. 20, 21].
Ludzie z wielu różnych środowisk religijnych znaleźli się na podobnych rozdrożach w swoim życiu. Im również można powiedzieć, że powinni po prostu „czekać na Pana”, pozostając biernie uległymi wobec systemu, z którym są związani. Niektórzy uważają, że nie potrafią się na to zdobyć i pozostać w zgodzie ze swoim sumieniem. Słowa Davisa opisują sytuację wielu osób:
„Nie znając alternatywnego sposobu, jak można być chrześcijanami, odeszli oni od wiary chrześcijańskiej. Wiara wielu z tych ludzi mogłaby zostać doprowadzona do dojrzałości, gdyby można im było pokazać, jak żyć i społecznie kształtować wiarę chrześcijańską bez uwięzienia w przestarzałych strukturach istniejących wyznań. Często mają poczucie, że nikt nie ma takich samych trudności i problemów, jak oni sami, ani nie odczuwa takich samych potrzeb; oficjalne linie są tak wszechobecne, a presja, że każdy brak zgodności wynika z osobistej przewrotności, jest tak natarczywa. … Nie zdają sobie sprawy z tego, że często to wiara chrześcijańska, którą wyznają, prowadzi ich do odrzucenia struktur instytucjonalnych wrogich własnemu zrozumieniu i wolności człowieka oraz chrześcijańskiej prawdzie i miłości”. [Kwestia sumienia, s. 237, 238].
Oddzielenie się od struktury religijnej, którą uważa się za poważnie wadliwą, i uwolnienie się od kontroli tej struktury nie jest samo w sobie żadnym rozwiązaniem, żadną gwarancją poprawy. Niektórzy, którzy się oddzielają, zasadniczo nie są lepsi niż wcześniej, nie mają pojęcia, jak wykorzystać chrześcijańską wolność w dobry i korzystny, szanujący Boga sposób; niektórzy wymieniają jeden zestaw połączonych ze sobą prawdziwych i fałszywych przekonań na inny zestaw prawdziwych i fałszywych przekonań. Nie jesteśmy zainteresowani „wyciąganiem ludzi z jakiejś konkretnej organizacji”, ale wzmacnianiem i pogłębianiem ich uznania dla prawdziwej osobistej relacji z Bogiem i Chrystusem.
[Cytaty pochodzą z A Question of Conscience, Charles Davis (Londyn: Hodder and Stoughton, 1967). Zgody na ich przytaczanie udzielił autor, który obecnie mieszka w Kanadzie].
Odpowiedzi na powyższy esej:
Wielkie dzięki za bardzo dobry esej. Jest to problem, z którym nieustannie się zmagam, prawie żałując, że nie mogę wrócić [do] całkowitej wiary w ŚJ, tylko po to, by mieć się czego trzymać, i widzę z tego, co napisałeś, że byłaby to zapożyczona wiara, a to wszystko, co kiedykolwiek naprawdę miałam.
Wiem, że strach przed byciem sam na sam z relacją z Bogiem i Chrystusem, myślę, że to ludzka wada, aby chcieć czegoś namacalnego, jak organizacja i określone dzieła, na których możesz polegać, aby powiedzieć ci, że masz rację z Bogiem, relacja, którą opisujesz, wymagałaby prawdziwej żywej wiary, jedyny rodzaj akceptowany przez Boga.
Z niecierpliwością czekam na więcej informacji na ten temat i bardzo dziękuję za podzielenie się nimi. Czuję, że dopiero zaczynam swoją podróż do takiej żywej wiary i doceniam pomoc, jaką zapewnił mi ten artykuł, i mam nadzieję, że napiszesz więcej.
Ten artykuł umocnił mnie w moim pragnieniu, aby nie „stracić duszy” i modlić się mocniej, aby żyć zgodnie z chrześcijańskimi standardami, chociaż tak naprawdę nie mam nikogo, z kim mogłabym mieć chrześcijańską społeczność i jestem sama w duchowych zainteresowaniach w mojej rodzinie, z wyjątkiem mojego syna, który jest mormonem, co tak naprawdę jest dla niego tylko substytutem ŚJ. Spróbuję zachęcić go do przeczytania twojego eseju.
Z chrześcijańską miłością,
Louise
—–
Właśnie przeczytałam twój esej. Dziękuję! Moja rodzina i ja jesteśmy odizolowani od innych, którzy opuścili Strażnicę. Jedyne „stowarzyszenie” z innymi byłymi świadkami jest w Internecie, ale jest to bardzo trudne! Wielu straciło wiarę w Biblię i Boga. Staje się to męczące, wiele razy nie jesteśmy w stanie sami podtrzymać swojej wiary. Nie jesteśmy zainteresowani dołączeniem do innej religii, więc siedzimy tu sami. Czasami czujemy się bardzo samotni i przygnębieni. Ale wtedy Wszechmogący nam pomaga, a nasz duch się podnosi i idziemy dalej!
Tak więc twój dzisiejszy esej był strumieniem świeżej wody. Powiedział mi: „Nie jesteś sama!”.
Dziękuję bardzo!
Sarah